sobota, 11 stycznia 2014

Fuzja wschodu i zachodu

W dzisiejszym poście chciałbym napisać parę słów na temat mającej ogromny, nie do końca zrealizowany potencjał serii gier Wild ARMs. Jest to cykl składający się z 5 części (jak zwykle, pomijam spin-offy, aczkolwiek w tym wypadku jest bodajże tylko jeden, Wild ARMs XF na konsolę PSP) i tak jak w przypadku serii Final Fantasy i Dragon Quest, żadna z nich nie jest ze sobą bezpośrednio powiązana. Oczywiście, zawiera pewne wspólne elementy - świat, w którym ma miejsce rozgrywka to zawsze stojąca na skraju zagłady planeta Filgaia, a nasi bohaterowie zawsze używają w walce broni zwanych ARMs, jednakże w każdej części sposób ich używania i istota dla fabuły jest różna. To co łączy wszystkie tytuły to specyficzny klimat dzikiego zachodu, połączony ze steam punkiem, do tego polany mangowym, japońskim sosem. Wiem, brzmi bardzo dziwnie, jednak naprawdę można się w tym odnaleźć, a nawet polubić.
Jeśli chodzi o pierwsze 2 części, zostały one wydane na konsolę PSOne, jednakże zarówno ich grafika jak i projekty postaci są dość słabe. Dzisiaj nawet pomimo faktu, że zdaję sobie sprawę, że to dość leciwe tytuły oczy bolą mnie gdy na to patrzę. Jeśli chodzi o fabułę, nie jest za bardzo wyszukana - jak zwykle generalnie ratujemy świat, choć zdarzają się po drodze pewne odstępstwa. Głównym nastawieniem tych gier jest rozgrywka, która jest naprawdę świetna. Jest tak dlatego, iż seria ta to tzw. seria-filler, czyli seria, której tytuły były wydawane jako zapychacze wydawane w czasie oczekiwania na poważniejsze, większe tytuły. Stąd pewne niedopracowanie w każdej części.
Kolejne 3 części powstały na konsolę PS2. O ile część 3 dalej nie powalała grafiką, w porównaniu z poprzednimi częściami da się ją obecnie przeboleć. Wild ARMs 4: The 4th detonator jest już grą o wiele ciekawszą, z którą miałem okazję się lepiej zapoznać. O ile fabuła pozostawia wiele do życzenia a postacie nie są zbyt interesujące, o tyle rozgrywka, zwłaszcza HEX battle system, czyli innowacyjny system walki, opierający się na sześciokątnej planszy składającej się z 7 sześciokątnych pól pozwalają o tym zapomnieć. Jest to moim zdaniem jeden z najbardziej oryginalnych systemów walki w grach jRPG, szkoda tylko, że reszta nie dociąga do jego poziomu... No może poza muzyką, która jest świetna i nawiązuje do motywów dzikiego zachodu, za co można podziękować Michiko Naruke. To co jeszcze bardzo razi, to TRAGICZNY interfejs. I tyczy się to wszystkich części. O ile można to zrozumieć w przypadku pierwszych 3 części, (3 dlatego, że była przejściowa z jednej konsoli na drugą), o tyle tutaj już nie bardzo. Interfejs w ogóle nie pasuje do ogólnego klimatu i wygląda, jakby robiono go na szybko i bez pomysłu. Niemniej jednak, jest to gra z którą warto się zapoznać.
Teraz pora na grę, na której chciałem się głównie skupić - Wild ARMs 5: The Vth vanguard. Moim zdaniem jest to jak dotąd najlepsza część cyklu (i nie wiadomo, czy nią nie zostanie, gdyż nie słyszy się za bardzo o planach powstania nowych części), gdyż fabuła jest dużo ciekawsza niż w poprzednich, grafika i projekty postaci również stoją na dużo wyższym poziomie a muzyka wciąż jest świetna. Niestety, interfejs pozostał praktycznie niezmieniony, ale tym razem naprawdę da się to pominąć. Jeśli chodzi o walkę, wciąż mamy do czynienie z XEX battle system, jednak tym razem został on ulepszony i gameplay sprawia dużo większą frajdę. Powodem, dla którego chciałem się skupić akurat na tej części jest też fakt, że to chyba jedyna ze wszystkich, do której powstały naprawdę ciekawe concepty autorstwa Fujimoto Hideaki, który/a występuje w creditsach gry pod pseudonimem Tomomi Sasaki. Naprawdę trudno znaleźć cokolwiek na jego/jej temat (tak, nie jestem w stanie nawet ustalić płci), poza samymi pracami oraz faktem, że Tomomi Sasaki to pseudonim. Możliwe, że gdyby moja znajomość języka japońskiego była lepsza (bądź jakakolwiek) mógłbym to rozszyfrować, ale niech prace mówią same za siebie :)





















Poniżej wrzucam parę screenów i filmików z gry, także prezentujących paskudny interfejs. Zwróćcie też uwagę na fakt, jak wiernie oddano postacie w grze w stosunku do conceptów.














Podsumowując, Wild ARMs to ciekawa seria, nie pozbawiona wielu wad, jednak warto się z nią zapoznać. Zwłaszcza z 5 częścią. A jeśli ktoś chciałby zapoznać się z 1, powstał jej remake na PS2 pod tytułem Wild ARMs: Alter Code F. To by było na tyle, na koniec zamieszczam parę świetnych kawałków z gry, które wpadają w ucho, zwłaszcza motyw muzyczny towarzyszący regularnym walkom.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz